Autor: Cecelia Ahern
Tytuł: "Na końcu tęczy"
Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 383
Ocena: 4/6
Cecelia swoją opowieść skupia początkowo na dzieciństwie Rosie i Alexa, a potem, jak wiadomo, dorastają, mają coraz to inne problemy, a w końcu i tak bez happy endu się nie obędzie. Rosie i Alex są przyjaciółmi, którzy nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Ciągła korespondencja świadczy nie tylko o przyjaźni, ale też o rodzącym się uczuciu, które nieźle skomplikuje im życie. I następuje moment tragiczny dla nich: Alex musi wyjechać z rodzicami do USA. Kontakt między dwójką przyjaciół się nie urywa, piszą do siebie ciągle. Rosie wpada w kolejne kłopoty: po upojnej nocy z Brianem zachodzi w ciążę, musi porzucić studia i zaopiekować się Katie. Nie są to dla niej łatwe czasy. Kilka razy zmienia pracę, wychodzi za mąż, potem się rozwodzi (małżeństwo okazało się kolejną klapą), przeżywa śmierć ojca i matki. Alexowi też łatwo nie jest. Przechodzi rozwód, potem ku złości Rosie żeni się z Bethany (dziewczyną poznaną jeszcze w młodzieńczych latach), zostaje lekarzem. Jednak mimo tych problemów, nieustannej korespondencji, cały czas w tle przewija się miłość Rosie do Alexa. No właśnie, czy w końcu się zejdą? Czy naprawdę się kochają? Co takiego wywinął Greg (mąż Rosie), że doszło do tak makabrycznej pomyłki?
Szczerze? Czytałem lepsze książki Cecelii Ahern. Nie mogę nie patrzeć na tę historię przez pryzmat poprzednich przeczytanych przeze mnie pozycji tej autorki i jestem w stanie stwierdzić, że "PS. Kocham Cię" było lepszą lekturą. Oczywiście, nie mam zamiaru jej mieszać z błotem tak do końca. Autorka pisze prostym językiem, dobrze tę książkę się czyta i śledzi perypetie głównych bohaterów. Wątek miłosny też występuje, może ukryty, ale czytelnik od samego początku wie, że coś między nimi musi być. Szczęśliwe zakończenie, na które zawsze w takich książkach czekam, i mniejsza czy większa przewidywalność - to może być dla niektórych mankament, ale dla mnie to nie problem. Bardzo ciekawym rozwiązaniem było też zastosowanie przez autorkę formy maili, listów czy nawet SMS-ów. Niby wszystko jest, ale czegoś mi w tej książce brakowało.
Dzisiaj krótko i na temat, bo to koniec tego posta. :) Jeśli na pierwsze spotkanie z tą autorką, przeczytaj "PS. Kocham Cię", jeśli na któreś z kolei, spróbuj z tym. Nie będę kompletnie krytykował tej książki, bo to nie było najgorsze zło tego świata, ale czuję lekki niedosyt i na tym koniec. :)
Dawno nie byłam w Lidlu. :D
OdpowiedzUsuńJeszcze nie czytałam "PS. Kocham Cię", filmu też nie widziałam, więc jak zabiorę się za książki autorki, to rzeczywiście zacznę od tej wcześniejszej.
Co mi przypomina, że gdzieś mi się walała PS I love you po angielsku.... w sumie można by w końcu przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńJa podziękuję :) na razie powracam do klasyki :)
OdpowiedzUsuńPomijając już nawet fakt, że zwykle nie sięgam po podobne książki, niezbyt lubię powieści pisane prostym językiem i przy takiej ilości zwrotów akcji pewnie bym się tą lekturą męczyła.
OdpowiedzUsuńNa mojej półce od dawna czeka "PS. Kocham cię", więc na pewno zajrzę najpierw do tej powieści, a później może skuszę się także na tę pozycję.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię książki Ahern, a więc i ta znajduje się na mojej liście do przeczytania. Koniec końców nie skrytykowałeś jej zupełnie, więc liczę na sympatyczną lekturę :)
OdpowiedzUsuńNie znam żadnej książki Cecelii Ahern, ale pójdę za twoją radą i najpierw przeczytam "PS. Kocham Cię" skoro uważasz, że jest znacznie lepsza od powyższej pozycji.
OdpowiedzUsuńW takim razie zapoznam się z "PS. Kocham Cię" ;)
OdpowiedzUsuń"PS. Kocham Cię" kojarzę tylko z kin. Od dawna miałam ochotę na tę książkę, ale nigdzie nie mogłam na nią trafić. Co do recenzowanej, to myślę, że się skuszę, mimo wszystko. W końcu ile czasu można siedzieć tylko w kryminałach?
OdpowiedzUsuń