Autor: Yann Martel
Tytuł: "Życie Pi"
Wydawnictwo: Znak liter nova
Ilość stron: 340
Ocena: 5/6
Kojarzycie może "Błękitną lagunę"? Tych golasków biegających po bezludnej wyspie, rodzących dzieci w puszczy i pływających w oceanie dniami i nocami? Nie wspominam bez powodu o tym filmie, niejednokrotnie puszczanym przez Polsat i niejednokrotnie przeze mnie oglądanym, gdyż w dzisiejszej notce przyszło mi opowiedzieć o książce Yanna Martela "Życie Pi". Perspektywa spędzenia siedmiu miesięcy w łodzi obok tygrysa, nie jest kusząca. Nie wiem co lepsze: rodzenie dzieci w puszczy czy siedzenie z tygrysem i czekanie na powolną śmierć.
Zacznijmy może od początku, który nie jest taki nadzwyczajny. Piscine Molitor Patel to indyjski chłopak, chodzący codzienne do szkoły, mający te same problemy co jego koledzy i mieszkający obok zoo swoich rodziców. Prawie jak każdy nastolatek musi zmagać się z dokuczaniem ze strony swoich kolegów, w tym przypadku chodzi o jego imię, które nieodpowiednio wymówione, jest angielskim odpowiednikiem słowa "sikanie". Chłopak uczy się pływać pod okiem godnego zaufania instruktora i wyznaje (to już dziwniejsze) wiarę zarówno w islam, chrześcijaństwo i hinduizm, a wszelkie próby nawrócenia go na którąś z tych religii, są mało skuteczne.
Akcja zaczyna dopiero się rozwijać w momencie, gdy cała rodzina musi przeprowadzić się z całym swoim dobytkiem i zoo, oczywiście, do Kanady, gdzie zoo będzie istniało dalej. Pi i cała jego rodzina, jak się później okaże, popłyną statkiem w swoją ostatnia podróż. Statek rozbije się z niewiadomych przyczyn, a rodzina utonie, oprócz Pi i kilku zwierząt.
Jeśli chodzi o początek, to nie był on za ciekawy. Historia chłopca, który praktycznie nie różni się ode mnie niczym (nie mówiąc o różnicach kulturowych), ma mnie rozłożyć na łopatki i pokazać, że ta książka jest coś warta? No nie, tu się trochę zawiodłem. Kolejne przygody Pi były o wiele bardziej ekscytujące.
Pierwszą rzeczą i niespodzianką, jaka czekała na Pi w szalupie ratunkowej (ta nazwa w tym przypadku jest aż za bardzo ironiczna), to możliwość zobaczenia się z hieną, tygrysem bengalskim i orangutanem oko w oko w trakcie jednego spotkania. Autor w tym miejscu i na dalszych stronach popisał się, moim zdaniem, na plus. Cała podróż łodzią nie jest monotonnym użalaniem się nad sobą, nieustannym płaczem i robieniem ciągle tego samego. Piscine nieustannie robi coś innego, to łowi latające ryby, to tresuje Richarda Parkera (tygrysa), a to znowu buduje sobie tratwę, nieustannie zaskakując czytelnika. Oczywiście, ma czasami momenty słabości, ale zostają one szybko zagłuszone przez niebezpieczeństwa, czyhające na środku oceanu. Na tej części się nie zawiodłem, aczkolwiek pod koniec miałem już dosyć tego dryfowania młodzieńca po wodzie.
Strzałem w dziesiątkę okazała się "mięsożerna wyspa", która pożera ludzi i pozostawia po nich trzydzieści dwa "zębne" kwiatuszki na jednym z drzew. Ten wątek wykurzył nudę, aż ciarki mi przeszły po plecach. (A ja, głupi, żałowałem surykatek, które pożerał masowo Richard Parker.)
W pewnym momencie zaczęło mnie zastanawiać, skąd autor, który nigdy nie przeżył czegoś takiego, mógł coś takiego opisać. Sceny pożerania żywcem orangutana przez hienę czy hieny przez tygrysa zrobiły na mnie wrażenie. Dopiero później, po przeczytaniu jeszcze raz wstępu, zrozumiałem stan rzeczy.
Bohaterów mamy bardzo mało w tej książce, z wyjątkiem pierwszej części, kiedy rodzice Pi prowadzą zoo. Może to i lepiej, bo dzięki takiemu rozwiązaniu można dokładniej skupić się na losach głównego bohatera. Zresztą kogo można spotkać na środku oceanu? No właśnie. W każdym razie, warto głębiej zastanowić się nad Pi. Jaką on musiał mieć wolę życia (czy ja bym nie miał jej, gdybym wylądował na środku oceanu z tygrysem u boku?), odwagę i pomysłowość, żeby tylko przetrwać? Moim zdaniem tysiąc innych bohaterów, nie mogłoby zastąpić tego jednego szesnastolatka.
Na koniec jeszcze chciałbym wspomnieć o ciekawostkach przyrodniczych, zawartych w tej książce. Autor co chwilę zamieszcza opis, jak nie lemurów, to znowu tygrysów bengalskich, a potem dodaje, że w literaturze przedmiotu było to i to, i to... Początkowo wydawało mi się to trochę nudne, ale w końcu stwierdziłem, że może dobrze wiedzieć, czym różnią się głosy wydawane przez mojego kota i tygrysa, co nie zmienia faktu, że można by usunąć to z tej książki.
"Życie Pi" to książka godna przeczytania i polecam ją Wam z całego serca. Teraz tylko czeka mnie film. :)
Książka czeka na półce, wszyscy ją polecają, a ja... nie mogę się za nią zabrać ;)) Mam nadzieję zmienić to w wakacje ^^
OdpowiedzUsuńA mi się nie podobała. Wynudziłam się przy niej śmiertelnie. Film także jakoś specjalnie mnie nie zachwycił, ale był naprawdę przyjemny dla oka.
OdpowiedzUsuńMyślę, że powinnam jak najszybciej przeczytać :))
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam, po Twojej recenzji myślę, że warto :)
OdpowiedzUsuńKiedyś chciałam ją przeczytać, ale po obejrzeniu filmu (wiem, świętokradztwo, film przed książką) mi przeszło. Fabuła kompletnie do mnie nie przemawia, pomieszanie religii mnie odrzuca, próbowałam doszukać się jakiegoś konkretnego przesłania, które mogłoby mnie ująć, ale na próżno.
OdpowiedzUsuńChociaż film wizualnie zachwycał, przepiękne zdjęcia (jeszcze byłam na 3D, coś fantastycznego).
Cieszę się, ze wróciłeś i masz więcej czasu. Może na zagadki literackie będziesz częściej zaglądał? :)
Postaram się, ale nie obiecuję. Moja siostra nie obejrzała nawet całego filmu, bo stwierdziła, że jest on strasznie nudny.
UsuńNie chciałabym spędzić siedmiu miesięcy w łodzi obok tygrysa, gdyż boję się takich zwierząt. Zapewne byłabym dla niego dobrą przekąską ;-)
OdpowiedzUsuńWracając jednak do sedna sprawy, ogólnie ,,Życie Pi'' mnie intryguje i chciałabym poznać bliżej jej historię, ale chyba najprawdopodobniej skuszę się jednak na jej filmową wersję.
Film jest baśniowy, przepiękny wizualnie. Ale moim zdaniem, książki nie przebija. ;)
OdpowiedzUsuńTa pozycja jakoś nie napawa mnie optymizmem czytelniczym ;) może jestem uprzedzona, czy coś.
OdpowiedzUsuńFilmu przyjaciółka mi nie polecała. Ale tak czy siak, chcę przeczytać książkę, bo każdy wie jak to z ekranizacjami bywa ;)
OdpowiedzUsuńBędę musiała poszukać :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się: nie kojarzę "Błękitnej laguny". ;) Mięsożerna wyspa brzmi niezwykle zachęcająco, wiara w islam, chrześcijaństwo i hinduizm jednocześnie z kolei - podejrzanie (czy to się w ogóle da pogodzić?).
OdpowiedzUsuńPS Bardzo fajnie piszesz!
Dzięki:)
UsuńJestem w trakcie czytania tej książki :)
OdpowiedzUsuń