Książki Lucy Maud Mongomery odeszły już do lamusa. No tak, ten, kto wypowie to zdanie, po części będzie miał rację. Stan książek w bibliotece, których prawie nikt już nie czyta, pokazuje, że stoją one i zbierają tylko niepotrzebnie kurz. Zresztą moja siostra, jak zobaczyła, że wypożyczyłem książki z tego cyklu z biblioteki, zapytała mnie, kto czyta teraz takie książki. Więc ja jej odpowiedziałem, że ja. I tak to się ma z takimi książkami (albo z moją siostrą... Należy ona do klasycznych, opornych ludzi, którzy książki czytają od święta).
Lucy Maud Mongomery swoją przygodę z Anią Shirley rozpoczęła od książki pt. "Ania z Zielonego Wzgórza". Ta część jest względnie znana i czytana w ramach lektur szkolnych. Mnie to też nie ominęło i pierwszy tom nawet przypadł mi do gustu.
W następnym tomie ("Ania z Avonlea") widzimy już doroślejszą Anię. Stawia ona pierwsze kroki w swojej karierze pedagogicznej. Skutki tego są różne. Nie obywa się bez problemów pedagogicznych, ale, jak to nasza Ania, ze wszystkiego wychodzi obronną ręką. Dodatkowo autorka wplata tu wątek pomocy społecznej w ramach Klubu Miłośników Avonlea.
Następny tom opisuje przygody głównej bohaterki na uniwersytecie w Kingsporcie. Nowi przyjaciele, kłopoty z kwaterą, pierwsze miłości i nauka - tak to w skrócie wygląda.
W kolejnym tomie ("Ania z Szumiących topoli") czytelnik poznaje Anię z trochę innej strony. Zostaje ona bowiem kierowniczką szkoły w Summerside i wykłada geometrię w szkole. W tym tomie główna bohaterka walczy z rodziną Pringle'ów, którzy zdominowali Summerside, i wszyscy musielią się im podporządkować. Oczywiście, pojawiają się nowi bohaterowie: Rebeka Dew ze swoim kotem, ciocia Misia i Kasia, Julianna Brook i wielu, wielu innych.
Kolejne tomy ("Wymarzony dom Ani", "Ania ze Złotego brzegu", "Dolina Tęczy") wspominają o Ani jako dorosłej, zamężnej kobiecie. W czasie trwania akcji tych tomów rodzą się pierwsze dzieci Ani, umiera córka Ani, Joyce, Ania kilkakrotnie przeprowadza się, a jej pociechy na brak problemów nie mogą narzekać, takich trochę niekiedy dziwnych, ale jakie mogą być dziecięce problemy?
Główną bohaterką "Rilli ze Złotego Brzegu" nie jest Ania, ale Rilla Blythe. Dziewczyna jako jedyna z rodziny nie ma swoich zainteresowań, nie chce się uczyć i po prostu zostaje w domu. Nie może powiedzieć, że nie ma, co robić, bo zostaje postawiona przed nowym zadaniem, czyli opiekowaniem się "wojennym dzieckiem". Jaś rośnie i rozwija się bardzo dobrze i Rilla nie ma z nim dużego kłopotu. Ten tom już nie jest taki wesolutki, bo nadchodzi wojna. Chłopcy z Glen St. Mary wyruszają na wojnę, zostawiając na pastwę losu swoje żony, które z ciągłym niepokojem oczekują na ich przybycie. Tutaj autorka zaskoczyła mnie, bo poległ Walter. Trochę mnie zastanowiło, dlaczego akurat on, bo był jednym z najlepszych postaci, mimo że czytał, pisał poezję i nie bił się z innymi. :)
I trzy ostatnie tomy cyklu: "Opowieści z Avonlea", "Pożegnanie z Avonlea" i "Ania z Wyspy Księcia Edwarda" są zbiorem opowiadań o mieszkańcach Avonlea, ich różnych dziwnych przypadkach, małżeństwach, pogrzebach...
Ślubów, zrzęd w tym cyklu było strasznie dużo. Nie wiem, czy autorka była zwolenniczką wyżu demograficznego czy przyrostu naturalnego, ale na tylu ślubach nie byłem nigdy w życiu!
Bardzo często autorka stosowała chwyt na przysięgę. Na przykład jakaś dziewczyna przysięgała przed swoją matką na łożu śmierci, że nie zostanie żoną tego i tego mężczyzny i ma się pobrać z innym. Trochę to dziwne dla mnie, bo jeśli już kocha, to dlaczego nie miałaby wyjść za tego, którego kocha. I w wielu przypadkach dziewczyny dotrzymywały tej przysięgi i były wielce nieszczęśliwe. Nagle zdarzał się cud i mogły w końcu wyjść za tego, którego kochały. Może autorka chciała dodać trochę tragizmu sytuacji czy coś w tym stylu, ale moim zdaniem to było trochę żałosne.
Oprócz tych ślubów autorka zaserwowała czytelnikowi kilka dziwnych sytuacji i konwenansów epoki, w której żyła. Ja na przykład nie odszedłbym od kościoła, bo nie podoba mi się kolor kwiatów czy pastor mi nie pasuje, a taka sytuacja zdarzyła się i w tych książkach. Zresztą walka pomiędzy prezbiterianami i metodystami toczyła się ciągle bez względu na miejsce im czas. Szczególnym przykładem była panna Kornelia, która metodystów strzegła się jak ognia. Po przeczytaniu tego cyklu wywnioskwowałem, że te książki miały czytać panienki z dobrych domów, aby nauczyć się prawdomówności, uczciwości itp.
Jak większość książek dla młodzieży, te książki są przewidywalne i prawie zawsze kończą się szczęśliwie. Dobrym przykładem mogą być te przysięgi i nagły cud, który pozwala pobrać się nieszczęśliwym. Żeby nie było aż tak szczęśliwie, autorka w trakcie tego cyklu uśmierciła kilku bohaterów. Najbardziej szkoda mi było Waltera, ale, jak miał zginąć, to zginął.
Koniec tego narzekania, bo zaraz wszystkie miłośniczki twórczości pani Montgomery zaczną protestować, że to nie tak, że one uwielbiają te powieści i są bez wad, że mają swój klimat... No dobra, teraz pora na pytanie, dlaczego warto przeczytać ten cykl. Po to, żeby, na przykład, poznać humor autorki. Było kilka sytuacji, przy których trudno było się nie zaśmiać. Jak Tadek wrzucił żabę do łóżka Maryli i Ania musiała ją wyciągać, to jest przykład. Po co jeszcze warto przeczytać te książki? Po to, żeby poczytać sobie o szczęściu bohaterów, które w życiu nieliterackim nie zawsze nam dopisuje, pomarzyć sobie o takiej ilości przyjaciół, jaką miała Ania (nie wiem jak wy, ale dla mnie jest to zadanie niewykonalne, żeby ciągle na mojej drodze stawali nowi przyjaciele), zapoznać się zasadami życia społecznego w epoce, w której żyła autorka. Teraz już mnie rozgrzeszyłyście? Chyba nawet musicie, bo zaczynają mi się kończyć pomysły, a recenzja też nie może dłużyć się w nieskończoność. :)
Podsumowując, mogę stwierdzić, ze ten cykl warto przeczytać. Trochę się czepiałem, ale myślę, że klasykę warto czytać. :)
--------
Na koniec tego długiego posta piosenka, która wpadła mi w ucho. :)
Och, zaczytywałam się kiedyś w tych książkach! Powiedziałabym, że zmieniły moje życie, ale nie lubię takich wyświechtanych tekstów. W każdym razie te powieści to jest to, co dałabym mojej córce do czytania bez wahania :D
OdpowiedzUsuńNie obrażając - masz jakąś dziwną siostrę :D
OdpowiedzUsuńJa raczej bym się nie skusiła, nawet nie spodobał mi się tom pierwszy. Ale to chyba przez to, że to była moja lektura szkolna.
Chyba jestem jedną z niewielu osób, które nie przeczytały Ani, jakoś nigdy mnie do tego nie ciągnęło... Chyba nie mój typ książek...Więc podziękuję za te książki, które opisałeś Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń"Anię z Zielonego Wzgórza" kocham po prostu, jednak przez "Anię z Avonlea" przebrnąć nie mogłam. Cały czas próbuję i na próbach się kończy...
OdpowiedzUsuńCzytałam wszystkie i ma je do dziś. Stoją na honorowym miejscu na regale. Klimat Avonlea i wykreowane postaci oraz dowcip i humor obyczajowy super. To jedne z moich ulubionych książek.
OdpowiedzUsuńPrzyznaję - nie przeczytałam nawet pierwszej części :P Ale może kiedyś nadejdzie ten dzień... ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę serię. W podstawówce zaczytywałam się w niej obsesyjnie. To moje ulubione lektury z dzieciństwa. Zresztą cała twórczość L. M. Montgomery zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i to już się pewnie nie zmieni. :) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNiestety skończyłam swoją przygodę na "Ani ze Złotego Brzegu" i obiecałam sobie kiedyś koniecznie nadrobić zaległości, ale czasu wciąż brakuje ;)
OdpowiedzUsuńNigdy jej nie lubiłam, co ta dziewucha grała mi na nerwach to moje :D
OdpowiedzUsuńAnię kocham nad życie, to całe moje dzieciństwo w sześciu tomach (dalsze przeczytałam już później) i bardzo żałowałam, ze nie była to moja lektura szkolna ;) Ale twój tekst znowu zawiera mnóstwo spoilerów - pamiętaj, że niszczysz komuś całą radość z czytania i właściwie niepotrzebnie streszczasz całe książki.. ;)
OdpowiedzUsuńW czasach szkolnych zaczytywałam się w Ani Shirley i bardzo lubiłam całą serię z jej udziałem. Teraz chętnie bym znów prześledziła jej przygody, ale już w wersji filmowej. Mam nadzieję, że mi się to uda zrealizować.
OdpowiedzUsuńW odróżnieniu od innych (przynajmniej od większości) ja Anią żyję cały czas. Mam obsesję (właśnie to zauważam) i czasem budzę się rano, przypomina mi się jeden z fragmentów i lecę na oślep do półki, by go sobie przypomnieć... Wariactwo, ale taka jest prawda.
OdpowiedzUsuńPrawdą jest również, że najgorzej wspominam tom pierwszy i ostatni. Rilla była dla mnie za smutna, a Ania w niej za zgorzkniała. Pierwszy, to chyba z wrodzonej przekory - nie lubię lektur szkolnych.
Tak się jeszcze dziwię Twojej siostrze - moja kuzynka, która również czyta książki od święta, pochłonęła całą Anię i Małą Księżniczkę. Są to dwie książki (znaczy seria i książka), które przeczytała i które uwielbia. A w kwestii literatury jest kompletnie niereformowalna...
Proszę Cię, uważaj na spojlery. Mnie nie ruszają, bo np. historię Waltera znam na pamięć, ale innym zdradzasz za dużo.
Co do Twoich zarzutów, to (może trochę za subiektywnie patrzę) tak wyglądały tamtejsze realia. Co więcej, Ania swoim zachowaniem wręcz szokowała.
Pozdrawiam!
Cały cykl o Ani pochłonęłam kilkanaście lat temu. Zgadzam się z Tobą w stu procentach, że jest on wart polecenia. A że ma swoje wady? Cóż, teraz tak na nie patrzymy, ale jako 12-latkowie nie mogliśmy przecież wyobrazić sobie Ani bez dobrego zakończenia. :)
OdpowiedzUsuńCzy nikt nie czyta już Ani? Czy ja wiem? Pewnie masz rację i czytają ją Ci, którzy muszą, jako lekturę. Ja nigdy nie całej nie przeszłam.
OdpowiedzUsuńFajnie, że zrecenzowałeś całą serię. Widziałam tylko ich ekranizację. Ania jako dziecko była jeszcze fajna, ale potem już nie potrafiłam tego oglądać. Wydaje mi się, że autorka potem troszkę już miesza.
Co do tego tych przyrzeczeń, to chyba kiedyś tak było. Rodzicie mogli w końcu nie zgodzić się na małżeństwo - wtedy mieli chyba większy autorytet.
Mnie bawiło to, jak Ania przemalowała włosy, ale potem już nie czytałam i chyba nigdy nie wrócę do tych książek.
Czytałam całą serię od Ani do Rilli. Tych trzech jakby dodatkowych nie. Serię uwielbiam, przy ostatnim tomie, gdy Walter umiera zawsze płaczę i z jego śmiercią chyba nie pogodzę się już nigdy.
OdpowiedzUsuńZ dzieciństwa kojarzę tylko pierwszą część cyklu, resztę czytałam już jako dorosła. Nie znam tylko "Pożegnania z Avonlea" i "Ani z Wyspy Księcia Edwarda". Może kiedyś nadrobię.
OdpowiedzUsuńMoja ukochana seria! Zaczytywałam się w "Ani" w podstawówce. Uwielbiałam Anię, Dianę, Gilberta, Mateusza, Marylę... Kurczę, muszę sobie przypomnieć ten cykl! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
tulipanowo.blogspot.com
Kurczę, chodzi za mną ostatnia część Ani... ;)
OdpowiedzUsuńW podstawówce Anię musiałam przeczytać jako lekturę, a że nie lubię czytać "narzuconych" przez kogoś mi książek, zraziłam się do tej książki, jak i do całej serii, więc raczej sobie odpuszczę. :)
OdpowiedzUsuńSama mam nawet jakaś część, bo dostałam. Aczkolwiek nie czytałam i nie wiem czy przeczytam, ale muszę przyznać, że film lubię. :)
OdpowiedzUsuńCałe moje dzieciństwo, to była Ania i jej przygody...Nigdy nie mogłam zrozumiec dzisiejszych dziewczynek, ktore nie chcą czytac Ani - "bo nie". Chylę czoła, że zadałeś sobie trud przebrnięcia przez te lektury:)
OdpowiedzUsuńObiecałam sobie, że kiedyś nadrobię zaległości i zapoznam się z całą serią. : )
OdpowiedzUsuńŚwietne książki, świetna piosenka : )
OdpowiedzUsuń